Kilka spraw
organizacyjnych (ważne):
„Czy aby na pewno tego chcę?”, spytałam się w myślach po raz ostatni. „Tak”, odpowiedziałam ponownie w ten sam sposób. Moja druga noga przekroczyła barierkę. Stałam po drugiej stronie mostu, na samej krawędzi, rękami nadal trzymając się barierki z tyłu. Spoglądałam w ciemny nurt rzeki, który tego dnia był wyjątkowo mocny, ze względu na deszcz, który nie przestawał padać.
- Tytuł opowiadania
to „The falling leaf”.
- Jest to historia z
udziałem chłopców z One Direction, lecz takowy zespół tu nie istnieje, o czym
same mogłybyście się zorientować. Jednak informuję, by nie było niejasności.
- Zdjęcia bohaterów znajdują się w zakładce „Bohaterowie”
- Opowiadanie w
całości dedykowane jest Zuzie (@iStylesowa) [blog].
- Jeśli po
przeczytaniu pierwszego rozdziału zdecydujecie się czytać dalej, kliknijcie
„tak” w sondzie po prawej ! :)
- Jeśli chcecie, bym
informowała Was o nowych rozdziałach napiszcie swojego twitter’a, bądź numer gg
:) Tworzę nową listę do tego bloga xx
- Przeczytajcie notkę
pod rozdziałem ;) (ogólnie lepiej czytać takie notki, bo czasem są tam jakieś
ważne informacje)
___________________________________________________________________
„Czy aby na pewno tego chcę?”, spytałam się w myślach po raz ostatni. „Tak”, odpowiedziałam ponownie w ten sam sposób. Moja druga noga przekroczyła barierkę. Stałam po drugiej stronie mostu, na samej krawędzi, rękami nadal trzymając się barierki z tyłu. Spoglądałam w ciemny nurt rzeki, który tego dnia był wyjątkowo mocny, ze względu na deszcz, który nie przestawał padać.
- Takie uroki jesieni. – mruknęłam do siebie.
Jak na kogoś, kto właśnie miał zamiar popełnić samobójstwo
byłam wyjątkowo spokojna, zadziwiałam samą siebie. Zamknęłam oczy i
postanowiłam po raz ostatni przypomnieć sobie wszystkich moich najbliższych –
moich rodziców, Ophelię i Marcus’a, moją siostrę Trinę, przyjaciółki, Iris i Faith,
oraz kochaną babcię Alison, która robiła najlepsze ciasteczka na świecie.
Na myśl o tych smakołykach aż zaburczało mi w brzuchu.
- Ehh, nie ma to jak być głodnym w chwili popełniania
samobójstwa. – ponownie mruknęłam do siebie.
Czasem zdarzało mi się robić tak przy ludziach, przez co
postrzegali mnie za nieco dziwną. Ale cóż, takie życie.
Właśnie. Życie. Miałam je za chwilę zakończyć, tak? „W takim
razie czas najwyższy”, pomyślałam.
- Stój! – usłyszałam nagle czyjś krzyk.
- Aaaaa! – pisnęłam, gdy zaczęłam spadać. Ten ktoś tak mnie
wystraszył, że puściłam się barierki. No ejj, nie tak miało wyglądać
zakończenie mojej egzystencji…
Przez krótki ułamek sekundy czułam, jak moje ciało bezwiednie
pochyla się w przód, a świat przed moimi oczyma nagle się poruszył.
Na szczęście w drugim ułamku sekundy, owy tajemniczy
ktoś złapał mnie w pasie i przyciągnął do barierki.
- Uff. – odetchnął głośno. – Nic ci nie jest?
- Nie. – mruknęłam, po czym odwróciłam się zła, gotowa
wytknąć mojemu „wybawicielowi”. Wtedy go ujrzałam.
Burza ciemnych, niesfornych loków, które były całe mokre od
deszczu, przez co pojedyncze kosmyki przyklejały mu się do czoła. Głęboko
szmaragdowe oczy, z zadziornym błyskiem. A po chwili ujrzałam także jego
uśmiech – najsłodszy, jaki kiedykolwiek widziałam, z cudownymi dołeczkami.
Poczułam jak ponownie tracę panowanie nad ciałem.
- Hej! – krzyknął i złapał mnie ponownie. – Ile razy masz
jeszcze zamiar spadać? – spytał ze śmiechem.
- Tak dużo, aż w końcu pozwolisz mi rzeczywiście spaść. –
mruknęłam.
- O nie, na to nie pozwolę. – zapewnił.
- Niby dlaczego? Nie znasz mnie. Nie masz powodów, by mnie
ratować.
- Owszem mam.
- Tak? Niby jakie? – prychnęłam.
- Każdy jest warty życia. – oznajmił poważnie.
- Tak, ale nie każdego życie jest idealne.
- Nikt nie ma idealnego życia. – stwierdził. – Ale właśnie
na tym ono polega: by się nie poddawać, a starać się przeżyć je jak najlepiej.
- Dziękuję za twe mądrości, na sam koniec mojej egzystencji.
– powiedziałam ironicznie. – Czy teraz możesz mnie już puścić, żeby mogła
spokojnie spaść?
- Nie ma mowy. – uparł się.
- Puszczaj. – warknęłam i wpatrzyłam się w jego (jakże
cudowne) oczy z największą nienawiścią, na jaką umiałam się zdobyć.
Jednak chyba coś mi nie wyszło, gdyż chłopak tylko się
roześmiał.
- Słodka jesteś. – stwierdził, nadal się śmiejąc.
- To twoim zdaniem było słodkie? – niedowierzałam.
- Tak. – odparł niezrażony. – Miałaś taką słodką minkę,
chociaż próbowałaś mnie przestraszyć.
- Czy ciebie nic nie przekona, żebyś mnie puścił? –
westchnęłam ciężko.
- Nie. – stwierdził z uśmiechem. – A teraz przechodź na
drugą stronę. – zarządził.
- Wariat. – mruknęłam, jednak spełniłam jego prośbę.
- Ja, wariat? – zdziwił się. – To nie ja właśnie próbowałem
od tak oddać największy dar, jaki jest nam dany.
- Och, skończ już z tymi mądrościami! – powiedziałam
błagalnie.
- No dobrze. – odparł, śmiejąc się. – Tak w ogóle, jestem
Harry. – wyciągnął dłoń. – Harry Styles.
Spojrzałam na nią, nieco niepewnie.
- Emm, Grace. Grace Sweeney. – odparłam w końcu, ściskając
mu rękę.
- Piękne imię. – stwierdził.
- Dziękuję.
Przez moment staliśmy w nieco niezręcznej ciszy.
- Może mógłbym cię odprowadzić? – spytał chłopak po chwili.
- Okej. – wzruszyłam ramionami.
Ruszyliśmy wolnym tempem, w kierunku domów jednorodzinnych
na obrzeżach miasta.
- Mieszkasz tam? – spytał chłopak, wskazując głową kierunek,
w którym szliśmy.
- Masz na myśli domy na przedmieściach? – upewniłam się.
Skinął głową.
- Tak. – potwierdziłam. – W jednym z nich.
- Fajnie. – uśmiechnął się.
- Niby czemu „fajnie”? – zapytałam. Nie widziałam w tym nic
„fajnego”. Było to raczej zupełnie zwyczajne…
- Wprowadziłem się w tamte okolice dwa dni temu. –
wyszczerzył idealnie równe i białe zęby.
- Co?
- Właśnie to. – odparł niezrażony, choć mój ton nie był
szczególnie miły.
- Aha, fajnie. – mruknęłam, używając tego samego określenia,
co on.
Przez resztę drogi żadne z nas się nie odezwało. Nie czułam
się zbyt dobrze w towarzystwie tego chłopaka, między innymi dlatego, że
wyglądał jak ideał, a mnie do ideału było daleko. Jednak on wydawał się być w
znakomitym humorze. Momentami pogwizdywał wesoło.
- To tutaj. – zatrzymałam się w końcu.
- Ładnie. – stwierdził. – Ja mieszkam nieco dalej.
- Jaka szkoda. – mruknęłam.
Chłopak zaśmiał się.
- Zabawna jesteś.
- Wow, to już drugi komplement w ciągu piętnastu minut. –
wywróciłam oczami.
Harry ponownie się zaśmiał. „Co jest?”, zdziwiłam się.
- No nic, muszę już lecieć. – stwierdziłam.
- Może podałabyś mi swój numer, tak w ramach podziękowania,
za uratowanie życia? – zaproponował.
- W ramach podziękowania? – zdziwiłam się. – Ja CHCIAŁAM się
zabić. – zaakcentowałam najważniejsze słowo. – Wcale nie musiałeś mnie ratować.
Poza tym, tylko to opóźniłeś. I tak to zrobię.
- Nie masz racji. – odparł krótko, po czym wyciągnął
telefon. – Zapisz.
Westchnęłam ciężko, stwierdzając, że nie chce mi się już z
nim więcej dyskutować. Wystukałam numer na klawiszach, po czym szybko oddałam
mu telefon.
- Dzięki. – uśmiechnął się. – Do zobaczenia, Grace.
- Tsaa, do zobaczenia. – mruknęłam odwracając się do niego
tyłem.
Słyszałam jego kroki, gdy odchodził.
______________________________________________________________
Szczerze? Wiem, że pierwszy rozdział nie jest genialny i nie
ma w sobie tego czegoś, co przyciągnie tłumy Czytelniczek. Jednak jest dokładnie
taki, jaki powinien być.
Sam pomysł na to opowiadanie jest wręcz banalny. Zwykła
dziewczyna, zwykłe wydarzenia, zwykła historia. Ale właśnie na tym polega
magia. Na pokazaniu, że ze zwykłych rzeczy, da się stworzyć coś niezwykłego.
Tak jak było to w przypadku mojego opowiadania o Amandzie i Niall’u. Uważam, że
wtedy udało mi się osiągnąć ten cel i marzę, że ta historia osiągnie choć w
połowie tak wielki sukces, jak tamta.
Tak więc wydaje mi się, że warto pomęczyć się trochę z nieco
nudnawymi początkami, by doczekać się czegoś
niezwykłego. Czy mam rację? Nie przekonacie się, jeśli nie wytrwacie.
Całusy,
Reklama blogów (więcej info w zakładce „Reklamy”)